Po wielu deszczowych dniach, wreszcie wyjrzało słonce. Koszulka, spodenki, czapeczka, rower, plecaczek, woda mineralna ... Gotowa.
Jadę sobie, miejsce dość odludne, słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają. Z naprzeciwka z górki zjeżdża facet w ciemnych okularach, mijamy się na zwężeniu dróżki i nagle... on wyciąga łapsko i w przelocie łapie mnie za biust.
Coś tam za nim krzyknęłam, ale rowery się rozjechały, a on się nawet nie odwrócił. W końcu zdałam sobie sprawę, że gościu wyglądał na silniejszego, wiec mógłby mnie uszkodzić cieleśnie, a wokół glusza, więc nikt by mi nie pomógł. Przełknęłam zniewagę.
Ale w związku z tym wiem, że muszę uzupełnić wyposażenie mojego roweru. O bejsbol. Nooo, może jeszcze gaz łzawiący.
Mam taki plan: zbliża się facet, wyciągam kij, walę gościa w plecy, gdyby się stawiał, to poprawiam gazem, a potem mszczę się na szprychach jego roweru. Po całej akcji z czystym sumieniem kontynuuję rowerową przejażdżkę, podśpiewując sobie pod nosem.
Dobry pomysł, nie ?