Okoliczności naszego poznania były dosyć niezwykłe. Spotkaliśmy się bowiem na oddziale zakaźnym zakopiańskiego szpitala pod koniec lat siedemdziesiątych, student historii z UJ i himalaista studiujący na ASP. Skazani na kilkutygodniowe sąsiedztwo dzieliliśmy czas na lekturę, grę w karty i opowiadania. Maciek kilka tygodni wcześniej wrócił z wyprawy więc było o czym gadać. Musiał być w kręgach polskich himalaistów znany skoro do szpitala dostarczono mu list z powołaniem na pierwszą polską zimową wyprawę na Mont Everest. Pierwszy opuścił szpital ale spotkałem go kilkakrotnie w Krakowie, bo tam obaj studiowaliśmy. Potem tylko z prasy i telewizji mogłem dowiadywać się o jego kolejnych sukcesach: zdobytych ośmiotysięcznikach, zimowych wejściach na szczyty czy też wejściach nowymi drogami. W świecie himalaistów był postacią nietuzinkową.
Wielu z nas zastanawia się co jemu podobnych gna w góry mimo iż ryzyko jest tak olbrzymie. Ja również próbowałem sobie odpowiedzieć na to pytanie do chwili kiedy stwierdziłem, że takie rozważania nie mają sensu bo ja tego w życiu nie doświadczyłem. W necie zobaczyłem wywiad, który przeprowadził z nim przed laty Edek Miszczak. Jego sceneria była niezwykła bo nakręcono go na zakopiańskim dworcu kolejowym, w miejscu w którym przed laty mały Maciek żegnał ojca wyruszającego na ostatnią wyprawę.
http://tvnplayer.pl/programy-online/ludzie-w-drodze-odcinki,1222/odcinek-0,rozmowa-z-maciejem-berbeka,S00E00,18551.html
Trudno mi wyobrazić sobie jak on żegnał się z bliskimi przed wyjazdem. W pamięci mam inny wywiad, sprzed 25 lat. W telewizyjnym studiu siedział z córeczką na kolanach i usłyszałem deklarację, że nigdy już w tak wysokie góry nie pójdzie. Opowiadał że zdobył szczyt ale jego powrót się opóźnił i znalazł namiot już po zapadnięciu ciemności, czyli cudem uratował życie. Nie dotrzymał słowa i w następnym roku znów uczestniczył w wyprawie. Po 25 latach wrócił w to samo miejsce, bo zdobył wówczas wierzchołek dwadzieścia metrów niższy.
Przed wyjazdem mówił, że wejściem na szczyt człowiek cieszy się godzinę, góra dwie, a więc czy dla tego warto ryzykować życie?. Jeśli dobrze zrozumiałem w czasie ostatniej wyprawy został by towarzyszyć temu, któremu zabrakło sił. To jakby wbrew zasadom o których mówił w wywiadzie. Był przecież ratownikiem górskim i to zapewne zadecydowało o jego postępowaniu.
Jest mi smutno. Odszedł dobry człowiek.
Więcej na http://niechgramuzyka.blogspot.com/